Jak szybko rozwiązać problem?

Nie pamiętam dokładnie, ale było to chyba jakieś 6, może 7 lat temu. Ministerstwo Edukacji Narodowej zażądało od szkół, aby te przygotowały szkolne programy profilaktyki uzależnień. Niektóre szkoły potraktowały temat poważnie i w trybie pilnym zaprosiły różnych specjalistów od profilaktyki w celu przeszkolenia nauczycieli. Miałem spotkania z kilkoma takimi grupami nauczycieli, reprezentującymi różne szkoły, wydelegowanymi na tę okazję przez swoich dyrektorów. Szkoleniami w tej dziedzinie zajmowałem się od dawna również wcześniej, kiedy uczestnictwo w nich było jedynie wyrazem dobrej woli i zainteresowań – czy to samych uczestników, czy przynajmniej dyrektorów placówek, którzy mieli ambicje zadbać o wzrost kompetencji zawodowych swoich podwładnych.

Przy takich okazjach nie dało się ukryć, ze rozwijanie kompetencji profilaktycznych nie jest rzeczą ani szybką, ani łatwą. Czasem, po kilkudziesięciu godzinach szkolenia niektórzy nauczyciele dochodzili do następującego wniosku: „teraz wreszcie lepiej wiem, o co tutaj chodzi, ale wiem też, że nie czuję się gotów takie zajęcia z młodzieżą prowadzić”. To były wnioski prawidłowe, chodziło bowiem tutaj o delikatną tkankę psychologicznej pracy z ludźmi, do której nawet i psychologowie nie są przygotowani przez sam tylko fakt odbycia psychologicznych studiów, lecz muszą zdobywać odrębne kwalifikacje praktyka – zarówno np. w dziedzinie psychoterapii, jak w psychologicznym treningu, czy wreszcie – prowadzeniu zajęć profilaktycznych. Ale kiedy Ministerstwo zażądało profilaktycznych programów, nauczyciele – uczestnicy szkolonych przeze mnie grup – oświadczyli mi, że nie mają czasu nawet na takie – choćby tylko w miarę wnikliwe - zgłębienie tematu i dotarcie do sedna profilaktyki. Bo program ma być napisany już, natychmiast, terminy są pilne a czasu po prostu nie ma.

Szybko nie znaczy dobrze.

Czego więc oczekiwali ode mnie nauczyciele – absolutnie nieprzygotowani i nie mający profilaktycznych kwalifikacji? Gotowych haseł, zdań, sformułowań – a jeszcze chętniej gotowego dokumentu, zatytułowanego „szkolny program profilaktyki”. Wyrażałem zdziwienie, że władze mogą oczekiwać stworzenia takiego programu przez osoby, nie znające tematu i nieposiadające do tego kwalifikacji. Nauczyciele podzielali mój pogląd i wspólnie psioczyliśmy na niekompetencje i niefrasobliwość władz. Ale jednocześnie terminy zbliżały się nieubłaganie, i nauczyciele, straciwszy nadzieje co do mojej osoby – że dostarczę im fikcyjnego dokumentu, najeżonego „właściwymi” sformułowaniami i deklaracjami bez pokrycia – zaczęli wymieniać się kontaktami z tymi, którzy już skądś takie programy i sformułowania pościągali. Opierali się w tym – miedzy innymi – np. także na wcześniejszych dokumentach, pozostawionych w niektórych szkołach przez jakieś ekipy profilaktyków, realizujących kiedyś takie programy na terenie owych szkół.

Wiem, że powstały różne zgrabne – i mniej zgrabne – kompilacje takich dokumentów, i gdy nadszedł nowy rok szkolny, terminy zostały dotrzymane i w każdej szkole pojawił się odpowiedni dokument. Z drugiej strony, pracując czasem z młodzieżą szkolną, nierzadko dowiadywałem się od niej o jej lekceważącym, czasem wręcz pogardliwym stosunku do jakichś „fiku-miku” – wykpiwanych przez nich zabawach i ćwiczeniach, robionych z nimi w ramach „profilaktyki”. Trudno powiedzieć, jaka jest skala zjawiska i w ilu miejscach programy są jedynie formalne i „odbębniane” przez kogoś (kogo?) w ramach formalistycznych programów, realizowanych bez należytego zrozumienia – czy to ze strony uczestniczącej w nich młodzieży, czy to, być może – także przez same osoby prowadzące.

Jak dojść do profilaktyki.

Skoro jednak w ogóle takie sytuacje czy miejsca się pojawiły, to oznacza, że nadal istnieje też zapewne potrzeba rzetelnej edukacji w tej dziedzinie. I to bardzo dobrze, że tutaj nie będziemy ponaglani sztucznymi terminami, zmuszającymi nas do osunięcia się w fikcję, lecz będziemy mogli sobie pozwolić po prostu na wnikliwe zgłębianie tematu i docieranie do korzeni – zarówno samego problemu jak i sposobów przeciwdziałania i zapobiegania mu.

Bo jedna rzecz na początek musi być przez nas uznana – i przez wielu zapewne jest – za oczywistość: żeby proponować skuteczną metodę zapobiegania czemuś, trzeba najpierw wiedzieć, w jaki sposób ten problem powstaje, jak do niego dochodzi, jakie są jego mechanizmy. Dopiero wtedy można stosować adekwatne do problemu środki zapobiegawcze. Jakkolwiek zatem profilaktyka to nie to samo, co terapia, to zarówno terapia jak i profilaktyka, oprócz tego, co je różni, posiadają tez część wspólną, mianowicie rozumienie tego, jak powstaje – jak rodzi się – problem, jakież to wydarzenia i mechanizmy są za to odpowiedzialne. Bo tym właśnie zjawiskom, na wczesnym etapie ich działania, zanim jeszcze problem osiągnie fazę rozkwitu, profilaktyk chce przeciwdziałać, chce się im przeciwstawić, proponując w ich miejsce coś, co będzie dla nich konstruktywną alternatywą i co będzie prowadzić do odmiennych, zdrowych rezultatów.

Lecz tutaj pozostaje do rozstrzygnięcia jeszcze jedna kwestia: czy nauczyciel przedmiotu – a tym bardziej rodzice – również maja prowadzić jakieś „profilaktyczne zajęcia” z e swoimi uczniami czy dziećmi? Czy nauczyciele przedmiotowi mieliby robić to kosztem swojego przedmiotu? Czy może mieliby się przekwalifikować i robić cos innego, niż dotąd? Oczywiście nie, ale czy to oznacza, że ich sposób funkcjonowania jest zupełnie nieistotny z punktu widzenia profilaktyki i czy mogą całkowicie przełożyć zainteresowanie tym tematem na innych? Także nie, bowiem to właśnie nauczyciele – i całe otaczające ucznia środowisko szkolne – wytwarza warunki, które bądź to sprzyjają bądź to nie sprzyjają profilaktycznym celom i emocjonalnemu bezpieczeństwu uczniów.

Zatem zarówno nauczyciele jak i rodzice mają wiele do powiedzenia i wiele do zrobienia w kwestii profilaktyki, jakkolwiek bynajmniej nie poprzez prowadzenie jakichś specyficznych zajęć, lecz poprzez codzienne zachowania, służące – bądź też niesłużące – wytwarzaniu konstruktywnego, „zdrowego” z emocjonalnego punktu widzenia środowiska wychowawczego, które może bądź to chronić młodych ludzi przed zagrożeniami, bądź to przeciwnie – samo będzie owe zagrożenia stwarzać i przyczyniać się w ten sposób do destrukcyjnych wyborów własnych uczniów czy dzieci. Aby jednak wiedzieć, jak należałoby działać na „własnym odcinku”, wszyscy potrzebują na początek tej samej wiedzy o mechanizmach powstawania zjawiska – zarówno terapeuci, jak też osoby realizujące zajęcia profilaktyczne, nauczyciele przedmiotu, wychowawcy, rodzice – i wreszcie sama młodzież, aby wszyscy mogli podejmować racjonalne decyzje co do własnych zachowaj, świadomi ich konsekwencji. Zanim więc wrócimy do odpowiedzi na pytanie, co konkretnie mogliby robić zarówno nauczyciele jak rodzice, zacznijmy od owej podstawowej porcji wiedzy o tym, co sprzyja wchodzeniu w ryzykowne zachowania i uzależnienia, aby potem łatwiej już można było odpowiadać na pytanie, jak tego uniknąć.

Najpierw problem, potem jego rozumienie.

Ale na początek warto zaznaczyć, że nasza niewiedza – a przynajmniej braki wiedzy w tym zakresie – nie jest wcale niczym nadzwyczajnym. Paradoks polega bowiem na tym, ze ta wiedza nie powstała od razu, lecz została żmudnie wysnuta z doświadczeń….terapeutycznych. Bo historyczna kolejność wydarzeń, prowadzących do zrozumienia problemu jest odwrotna, niż rzeczywista kolejność zjawisk, prowadzących do powstania problemu. Co to znaczy?

Otóż wiedza o mechanizmach powstawania problemu nie istniała wcześniej, niż pojawił się sam problem, przeciwnie – problem zwykle spada na nieprzygotowanych, niczego się nie spodziewających ludzi, zupełnie podobnie, jak na niczego się nie spodziewających nauczycieli spadł nagle problem wytworzenia programów profilaktycznych. Podobnie było z narkomanią, tyle, że sprawa obejmowała znacznie szersze kręgi: był czas, że dosłownie nikt nie miał pojęcia, na czym dokładnie polega problem uzależnienia, nie było zatem jasności ani co do tego, jak go leczyć, ani też – co oczywiste - jak mu zapobiegać. Na początku działano zatem po omacku, usiłując w ten sposób dojść do właściwych metod i właściwej wiedzy.

I, mówiąc szczerze, tak to się chyba na ogół zawsze odbywa: najpierw pojawia się problem – i to właśnie dlatego, ze nie są jasne mechanizmy jego pojawienia się – następnie dokonuje się chaotycznych prób zaradzenia mu, zaś dopiero te doświadczenia pokazują, co działa, co zaś nie. Na początku nie jest też zwykle do końca jasne, dlaczego działa – i to jest kolejna faza uzyskiwania właściwego rozeznania: próby uzyskania odpowiedzi na pytanie, dlaczego dane podejście jest skuteczne dostarczają też wiedzy o tym, jakie są mechanizmy pojawienia się problemu. Nie bez znaczenia jest też tutaj wiedza, pochodząca od samych pacjentów - o kolejności i rodzaju dotykających ich w życiu wydarzeń, które krok po kroku doprowadziły ich do uzależnienia.

Mieczysław Wojciechowski